środa, 29 lipca 2015

Hetalia (UsUk) - Kożuch w mleku

Anglia siedział na kanapie w swoim zawsze czystym domu owinięty w koc z wzorem flagi Wielkiej Brytanii. Zawsze leżał samotny, poskładany na tej beżowej kanapie, ale dziś był zielonookiemu bardzo potrzebny.
Rocznica.
Naprawdę minęło już pół roku?
To dlaczego on wciąż czuł się tak samo pusto jak w chwili, gdy to się stało?
Sądził, że będąc z nim - będzie najszczęśliwszy na świecie.
Ale przecież tak było na początku i nigdy już później.
Spojrzał na swoją spuchniętą twarz, odbijającą się w tafli mleka, które trzymał na kolanach w kubku z napisem Hero. Prezent od Alfreda. Powoli coraz więcej zaczynało mu o nim przypominać. Bo on chciał pamiętać. Chciało mu się płakać. Kiedy tak nisko upadłem? Zacisnął usta. Oczy go szczypały, w gardle paliło, a przez jego wychudzone ciało przebiegał co jakiś czas dreszcz, zupełnie jakby miał gorączkę. Zacisnął dłonie mocniej na porcelanie.
- Nie myśl sobie, że kiedykolwiek mi na tobie zależało. - Szepnął ze złością w głosie. - Choć pewnie nic takiego nie przyjdzie ci nawet do głowy... Myślenie nigdy nie było twoją mocną stroną, Alfredzie Fucking Jones. To było widać...
*PONAD PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ*
- No, Arthur! Prooszęę!
Anglia zatkał uszy i zamknął oczy. Po prostu wyobraź sobie, że go tu nie ma.~ Ale chciał, żeby zawsze był obok. Raz mu to powiedział. I później ze wstydu nie odzywał się do niego przez jakiś tydzień.
- Tylko teraz! - Okularnik po raz kolejny podstawił mu kubek z białą cieczą.
Był jak dziecko; gdy raz się czegoś zaparł nie było zmiłuj.
- Ale czemu ci tak na tym zależy?! - Wybuchł Arthur i spojrzał na niego mocno podirytowany. Gdyby wzrok mógł zabijać Ameryka już dawno leżałby martwy.
- Bo chcę zobaczyć twoją reakcję, Iggy. - Rzekł wręcz... łagodnie i uśmiechnął się do blondyna tak zawsze nie współpracującego.
Arthur nic nie powiedział, jednak i on złagodniał. Westchnął i wbił wzrok w mleko w swoim nowym kubku, a po chwili usłyszał jak Jones przysuwa krzesło. Zielonooki znów zamknął oczy i po paru sekundach poczuł jak Alfred składa na jego ustach ciepły pocałunek. Oplótł go nogami w pasie, zarzucając także ręce na ramiona. Dłonie dominującego blondyna wylądowały z kolei na jego pośladkach, unosząc nieco do góry. Kirkland jednak szybko oprzytomniał i odkleił się od swojego chłopaka. Wypuszczać się z objęć jednak nie zamierzali.
- Ale później robisz mi idealną herbatę i już nigdy nie prosisz o wypicie... tego gówna. - Szepnął Arthur głosem nieprzyjmującym sprzeciwów.
Alfred skinął głową patrząc wyczekująco na Anglię. Arthur westchnął i powoli ujął kubek z mlekiem od okularnika.
- Nienawidzę cię.
- Takie hate x love.~ - Zaświergotał Jones, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Przez to Arthur miał ochotę trzepnąć go tym kubkiem w głowę i patrzeć jak biała substancja spływa po jego złotych włosach. - No pij.~
Arthur zacisnął usta, gdy poczuł na nich ciepłe mleko. Herbata... Błagam, dajcie mi herbatę! Musiał jednak wypić. Obiecał, ale... Pff! Kiedy stał się tak słowny?!
Odważnie patrząc w te intensywnie niebieskie oczy, połykał, aż nagle żołądek podszedł mu do gardła. Czy to... Zerwał się na równe nogi, szybko odstawiając kubek z tym przeklętym napisem Hero, który zakręcił się na jasnym blacie. Pobiegł do łazienki i, będąc już tam, na szczęście, pochylił się nad kiblem i zwymiotował. Sam nie wiedział czym dokładnie, ale nawet się właściwie nie przyglądał... Nie, ale marchewki nie było.
- Cóż się takiego stało? - Usłyszał cienki cichy głosik i zerknął w tamtą stronę, wycierając usta papierem toaletowym.
Na mydle przy kranie siedziała mała wróżka, patrząc na niego zatroskanymi zielonymi oczami.
- Kożuch w mleku... - Warknął w momencie, w którym Alfred wszedł do pomieszczenia wyłożonego pomarańczowymi kafelkami. Głupek na pewno wiedział!
- Iggy...? - Uśmiechnął się do niego przepraszająco i uklęknął obok. - Już?
Kirkland skinął głową, a gdy Jones wciągnął go na swoje kolana, oparł głowę o jego tors. Poczuł się dziwnie pusty. Jakby w tej toalecie pozbył się wszystkiego co miał. Potrzebował jedynie tego ciała, tej osoby, której zapach tak zachłannie wciągał w nozdrza.
- Zostaniesz ze mną? - Szepnął. Ale jego głos nie brzmiał słabo i żałośnie.
- Teraz? - Ameryka spojrzał na jego twarz, szukając chyba jakiś emocji, uczuć.
- Zawsze. Zawsze, Alfred. Tyle dla ciebie zrobiłem, a... - Poczuł jak jego ręce się pocą. Chciał uciec i zaraz później wrócić, a następnie znów uciec przez to, że wrócił... - Jeśli cię stracę nie będę taki sam. Łączy nas coś więcej niż ten związek... - Wymawiając ostatnie zdanie jego głos się załamał.
Nie przestraszyłem go oby...?
Lecz blondyn z dwiema parami oczu uśmiechnął się współczująco i przyłożył do ust partnera swoje zimne wargi.
- Jasne, że zawsze będę. W końcu jestem bohaterem.
*KONIEC WSPOMNIENIA :(*
Zdrady bolą. Szkoda, że nie mogą dwie osoby czuć tego samego, aby oboje byli bardzo szczęśliwi.
Przez chwilę Arthur wbijał swe nieobecne spojrzenie w coś za oknem, w które biły małe kropelki deszczu. Chwilę jeszcze nic nie robił, by nagle chwycił ze stołu do kawy (do herbaty*) swój telefon. Szybko go odblokował i otworzył album, zatytułowany Alfred. Nigdy nie był zbyt wylewny w uczuciach, ale kochał robić mu zdjęcia. A ten jebany optymista nigdy się nie buntował. Więc teraz miał ich mnóstwo.
Wybrał jedno z tamtego dnia i wbił w nie swe zamglone zielone oczy. Zdrady bolą. Ale tylko wtedy, gdy ta osoba nie była nam obojętna. Nie można zdradzić kogoś kto nie jest twoim przyjacielem.
A gdyby tak...?
Był już tak zdesperowany? A może chodziło o coś innego? Sam już nie wiedział. Po prostu chciał spróbować raz jeszcze. Zacznę żyć od nowa wraz z wypiciem tego mleka. Przyłożył krawędź kubka do ust i przechylił tak, że mleko zaczęło wpływać mu do ich wnętrza, penetrując je nieco. Zaczął szybko je połykać, aż nagle... Przez rzecz jaką poczuł żołądek podszedł mu do gardła. Zerwał się na równe nogi, odkładając kubek, który się przewrócił. Koc zsunął mu się z ramion, ale nie spadł na podłogę. Tym lepiej, bo cały drżał z zimna. Wpadł do łazienki jak piorun i już tam, nie będąc jeszcze nawet nad kiblem, zwymiotował.
Po wszystkim oparł się o zimne kafelki plecami i zjechał po ścianie, siadając. Głowę pochylił między nogi, a dłonie splótł na karku. Był tym wszystkim już cholernie zmęczony.
- To było widać, że mi na tobie zależało...

 Czuję się jak gówno, więc napisałem gówno. Tak, biała ciecz oczywiście specjalnie, jakżeby inaczej. Przepraszam za tak długą przerwę. Mam nadzieję, że się już nie powtórzy.
-Zero