środa, 27 maja 2015

Kuroshitsuji (SebaCiel) - Przegrany

- Nadszedł koniec, paniczu. - Podchodząc bliżej do bezbronnego dziecka, zdjąłem zębami białą rękawiczkę, spod której wyłoniła się równie biała dłoń ze znakiem paktu.
Oczy Ciela zwęziły się, po czym przechylił lekko głowę w lewą stronę, gdy moje palce wtargnęły pod jego czarną przepaskę, z zamiarem zdjęcia jej. Jego widok sprawił, że poczułem w środku coś ciepłego i przytulnego, niczym żarzący się ogień w kominku w rodzinnym domu. Właśnie to coś rozlało się po moim ciele. Coś, czego nigdy nie czułem. To sprawiło, że poczułem się w pewien sposób smutny, ale z tego powodu, iż nie mogłem uchronić go przed tą chwilą. Sam zawsze podejmował decyzje, nie zawsze będące mi na rękę.
Ciel traktował mnie jak swojego psa, ja chciałem traktować go jak coś mojego. Czułem jednak, że jest ode mnie zależny, gdy wołał lub nawet szeptał moje imię.
- Sebastian... - Ciche westchnienie wydobyło się z jego ust, gdy moja twarz znalazła się na wysokości jego. Gdy klęknąłem przed nim, drugą zakrwawioną rękawiczkę zrzucając na ziemię. Wpatrując się głęboko w jego oczy w kolorze nocnego nieba latem, moja lewa ręka zaczęła płonąc od środka żywym ogniem mocniej, niż kiedykolwiek, a z jego prawego oka, po policzku spłynęła ciecz. Nie były to jednak łzy, a krwistoczerwona ciecz, płynąca w jego żyłach. Właściwie, lepszym określeniem byłoby "jego szlachetna błękitna krew", jednak krew była czerwona i koloru się trzymajmy...
Zmrużyłem oczy, gdy bardzo wyraźnie zobaczyłem ból malujący się na jego twarzy. Przycisnąłem zimne palce do jego drżących warg, nie chcąc, aby jednak krew połączyła się z gorzko wylanymi łzami.
 Stało się tak niestety i moje demoniczne święcące kocie oczy obserwowały jak ta jedna słona łza spływa po jego kości policzkowej, pozostawiając jasnoczerwony ślad po swej egzystencji.
- Teraz.

Czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się demonicznie i jego źrenice zamieniły się w kocie szparki. Mój oddech nieznacznie przyśpieszył, jednak skutecznie nie dawałem po sobie tego poznać. Myśl, że moje życie nigdy tak w rzeczywistości nie miało celu, jak jedynie zemsta i więcej zemsty, wydała mi się nieco... dziwna, nietypowa, wręcz śmieszna. Ma osoba nigdy się nad tym nie zastanawiała. Żyłem jedynie ze świadomością, że bez Sebastiana nie zrobię absolutnie nic w tym kierunku i było to prawdą. Byłem zbyt słaby i dumny na to, aby słuchać obelg rzucanych w moją stronę, pod moim adresem, a ludziom, którzy wyśmiewaliby moją słabość, nie mógłbym nic zrobić. Bez Sebastiana nie byłbym tam, gdzie byłem obecnie i nie dokonałbym tak wiele.
Gdzie znajdę prawdziwego siebie...?
*trzy lata przed ową historią*
- Elizabeth, mówiłem ci, żebyś mnie puściła! - Zielonookiej jak zwykle dostało się trochę za jej nadmiernie okazywaną czułość, jak i za przyozdobienie mojej posiadłości kwiatkami, falbankami i innymi ohydnymi różowymi bądź zbliżonymi do tego koloru i to bardzo rzeczami. Norma.
Wykonała moje polecenie po chwili. Wiedziałem jednak, że za chwilę znów znajdzie pretekst, aby mnie przytulić bądź złapać za rękę, nader mocno.
- Ale wygląda o wiele ładniej w kolorze różowym! Nie sądzisz, że tak~? - Spytała, przeciągając i kręcąc się w kółko, i w kółko w nowej sukience, którą kupiłem jej na jej 13-ste urodziny. Po czym podeszła do mnie i potargała moje szaro-granatowe włosy, do kieszeni mej marynarki wkładając różowy kwiatek. Uśmiech nie znikał z jej przepełnionej szczęściem buzi.
Sama wyglądała jak kwiat. Nie, ona była kwiatem. I dobrocią, którą chciała zarazić wszystkich dookoła. A ja... miałem czasem wrażenie, że mój mrok powoli udziela się także i jej.
- Gah... W porządku, będę trzymał go w kieszeni. - Mruknąłem, spuszczając odrobinę głowę, aby na niego zerknąć raz jeszcze. W końcu jeśli miałem ją tym uszczęśliwić... O ile to możliwe, rzecz jasna, bo bardziej szczęśliwym już się chyba być nie dało. No ale co ja, Ciel Phantomhive, mogę o tym wiedzieć?
- Taaak! - Znów zaczęła się kręcić w kółko, tym razem jednak pociągając mnie ze sobą w ten wir szaleństwa i radości, wypełniony jej wesołym śmiechem.
Po chwili jednak na moją twarz wstąpił lekki uśmieszek, gdy kątem niezakrytego oka dostrzegłem obraz Sebastiana jedną ręką grającego na pianinie, a drugą odpychającego natarczywego Grella. Wszystko było "Lukrowe, Ciel!" oraz tak stoicko spokojne.
*koniec retrospekcji*
Jak trzy lata minęły tak szybko...? Ale nic z tamtych wydarzeń się już nie liczył. Chciałbym zostawić je za sobą, tak samo jak tą nędzną złą plugawą planetę, na której toczy się moja gra o życie albo śmierć, a zakończyć ją może jedynie "szach - mat". Prawdą jest, że... aby wygrać, musiałem grać zgodnie z zasadami. Dopuszczałem się jednak... walki ze światem.
- Sebastian... - Ciche westchnienie wydobyło się z moich ust, gdy jego twarz znalazła się na wysokości mojej. Gdy klęknął przede mną, drugą zakrwawioną rękawiczkę zrzucając na ziemię. Wpatrywał się głęboko w moje oczy w kolorze nocnego nieba latem, podczas gdy ja po chwili poczułem, że z mojego prawego oka, po policzku stoczyła się ciecz. Nie były to jednak łzy, a krwistoczerwona ciecz, płynąca w moich żyłach. Właściwie, lepszym określeniem byłoby "moja szlachetna błękitna krew", jednak krew była czerwona i koloru się trzymajmy...
Zmrużył oczy, gdy bardzo wyraźnie zobaczył ból malujący się na mojej twarzy, czego tak bardzo nie chciałem dać po sobie poznać. Przycisnął zimne palce do moich drżących warg, nie chcąc, aby jednak krew połączyła się z gorzko wylanymi łzami. Stało się tak niestety i jego demoniczne święcące kocie oczy obserwowały jak ta jedna słona łza spływa po mojej kości policzkowej, pozostawiając jasnoczerwony ślad po swej egzystencji.
- Teraz. - szepnąłem stanowczo, jakbym wydawał rozkaz.
- Panie. Jesteś silnym młodym człowiekiem o silnej młodej duszy. Może spotkamy się jeszcze w życiu pozagrobowym, ale teraz, Cielu Phantomhive'ie, pożegnam już Cię.
Ja wygram.

Ludzkie dusze są rzeczywiście ciekawymi rzeczami. Zakopane głęboko w ludziach, wydobyć je można tylko w jeden sposób - bezpośrednio, fizycznie. My, demony, nie posiadamy dusz. Nie musimy nawet żyć, w jakimkolwiek sensie. A mimo wszystko, każdy z nas ciągnie swą egzystencje, nieśmiertelny, niczym wampir. I minął już rzeczywiście długi czas odkąd ostatni raz zjadłem ludzką duszę.
Zabrałem palce z ust chłopca, podczas gdy jego dolna warga wciąż drżała, jednak ledwo dostrzegalnie. Tą samą dłoń, położyłem na jego plecach, jednocześnie odrywając lekko od kamiennej ławeczki, a zaś drugą, tą z faustowskim znakiem, wytarłem krew z jego policzka. Powoli zamknął oczy, uspokajając się.
- Jedzmy. - wymruczałem.
Kurtyny, którymi były moje powieki, zasłoniły i me oczy, po czym pochyliłem się jeszcze bliżej twarzy hrabiego. Nasze usta się połączyły. Moje - napierające na jego. Te blade i słodkie... Zaczęło się. Dusza w nim zaczęła płonąć, tracąc kontakt z właścicielem i rozświetliła swym majestatem całe jego niewyobrażalnie wspaniałe wnętrze. Pogłębiłem po sekundzie pocałunek, dzieląc się z nim jakąś niewypowiedzianą tajemnicą, powoli także wchłaniając ten cudny jasny nektar, który płynął w moim kierunku, dosięgając celu, poprzez tę bliskość.
"Nie!"
Mój umysł jakby otrzeźwiał przez jego głos, usłyszany w mej głowie. Doszła do mnie cała jego przeszłość, wszystkie wspomnienia, marzenia i uczucia. Posiadałem jego pragnienia i umysł. Ciel pragnął mnie odepchnąć ostatkiem sił, jednak był już na to zbyt słaby. Jęknął cicho i rozchylił usta, dając mi jeszcze większy dostęp do ducha w nim. Przyciągnąłem go jeszcze bliżej siebie, całkowicie usuwając jakąkolwiek odległość między nami. Miałem wrażenie jednak, że zaraz zmiażdżę to drobne wątłe ciało, choć i tak jego istnienie miało się niebawem skończyć. Więc mój uścisk dalej był silny, aż w końcu coś w nim pękło. I to dosłownie, a sam Phantomhive wyzionął ducha, podczas gdy ja skończyłem swój jakże smakowity posiłek. Jego martwe ciało spadło po chwili na ziemię, puste jak te, jego rodziców. Śmierć w końcu do niego przyszła.
"Żegnaj, mój paniczu."

Pierwszy post tak szybko, ponieważ to trzy dni leżało w "Dokumenty", więc chyba oczywistym było, że po założeniu bloga od razu to dam...  
Tego paringu będzie tu jeszcze dużo, ale nie będzie jedyny.  
Długo też się zastanawiałem czy nie zrobić z tego prologu, bo jakoś tak mi smutno było, że uśmierciłem Ciela i to w pierwszym poście. :') No ale skoro ja jestem taki bezduszny to tak będzie. O. Ciel wyzionął ducha, Sebastian jest najedzony i nikt ich więcej nie zobaczy. O!  
-Zero